Za danym znakiem przystąpił żołnierz silnej postawy, twarz jego zdobiła kresa świeżo zagojona, a pierś krzyż wojskowy. Po zwykłym ukłonie tak mówić zaczął.
Brat pana porucznika żyje, byłem z nim razem w szpitalu wojskowym w Paiencji. Teraz wysłano go dla ciężkich ran do Bojany. Zdarzenie było następujące: Kiedy przy końcu bitwy pod Rioseco powtórnie uderzyliśmy na karabinierów konnych gwardji hiszpańskiej, rozkazał marszałek Bessiere ustępującego z boju nieprzyjaciela ścigać na całej linii, zostawiwszy na pobojowisku oddział piechoty z chirurgiem dla zrobienia porządku z poległymi i rannymi. Między pierwszymi pochowano kilku naszych żołnierzy, a kilku rannych, w których liczbie i ja się znajdowałem, zawieziono do szpitala wojskowego w Palencji, brata pańskiego jednakże nigdzie nie znaleziono i to było powodem do wieści o jego śmierci. — W kilka dni przybył do Palcncji inny oddział rannych na wozach pod zasłoną kapitana francuskiego od Woltyżerów, gdzie z radośnem zadziwieniem ujrzeliśmy brata pana porucznika. Smutny był jednak widok, jaki biedny przedstawiał. Głowę miał bowiem bardzo zrąbaną, dwa palce u prawej ręki odcięte i nogę zranioną, przytem tak był zmieniony i słaby, że zaledwie mo gliśmy go poznać. Lecz już w przeciągu krótkiego czasu przy troskliwóm staraniu lekarzy francuzkich, a nadewszystko skutkiem zapasu sił młodego wieku zaczął przychodzę do siebie i wtenczas nam opowiedział swoje krwawe przygody w tych słowach.
— „Kiedy szwadron, w którym się znajdowałem, powtórnie na kawalerją nieprzyjacielską uderzył, i rozproszonych Hiszpanów ścigał w różnych kierunkach, ujrzał się nagle otoczonym w wąwozie przez kilku karabinierów konnych. Natarcie było silne i gwałtowne, a siła nieprzyjaciół przemagała; mimo tego broniłem się z rozpaczą w nadziei szybkiej pomocy. Lecz kiedy walka żołnierzy naszych w inną uniosła stronę, a ja cięty w rękę opuściłem pałasz, i kiedy koń mój ugodzony śmiertelnym wystrzałom z pistoletu padł podemną, wówczas karabinierzy zadawszy mi — leżącemu na ziemi — kilka silnych cięć w głowę, uszli za swoimi. Okryły ranami leżałem bez zmysłów i bez ratunku obok mego konia przez noc cała, dopiero, gdy cokolwiek odzyskałem przytomność usłyszałem głos ludzki. Sądząc, i to koledzy przychodzą mi w pomoc, zaczą- łeu: się podnosić, lecz niestety! zamiast kolegów ujrzałem kilkunastu chłopów hiszpańskich z mułami, niosących z pobojowiska różna rzeczy wojskowe. Dostrzegłszy rannego i widząc, że jeszcze żyję, rzucili się z krzykiem słodkiej zemsty na mnie, chcąc mnie zamordować i obedrzeć. Jeden wszakże z nich, pognawszy uniform zawołał:
— Dajcie pokój, to jest Polak!
— te słowa złagodziły dzikość chłopów wziąwszy mnie na muła, przewieźli do rozległej miejscowości, gdzie mnie oddali do klasztoru. Lecz tam zamiast ratunku, wtrącony zostałem do ciemnego lochu, a tak straciwszy nadzieję, znękany na ciele i umyśle, oczekiwałem ozięble chwili, w której by zakończono moje męczarnie. Gdy szczęśliwem zdarzeniem w kilka dni po tym wypadku przechodził kapitan francuski z rannymi (o których mówiłem) i pod tą samą wioską w gorących godzinach południa kazał wypocząć żołnierzom, wybiegli uradowani Hiszpanie na wieść o przybyłych tłumnie z wioski, chcąc się nacieszyć widokiem rannych Francuzów. W szydzącej i rozbestwionej zgrai różnego wieku i płci była młoda Hiszpanka, która pod pozorem widzenia z bliska obozu, przybiegła do samego komendanta oddziału i wyrzekła prędkim lecz cichym głosem:
— W klasztorze jest Polak! i przyłożywszy palec na usta na znak milczenia, znikła w tłumie ciekawych.
Zrozumiał kapitan faancuski daną mu wskazówkę, wziął dwunastu żołnierzy, wszedł do klasztoru i przemocą wydobył z ciemnego więzienia nieszczęśliwego.
— Tu przestał mówić żołnierz, a smutek i radość cisnęły się na przemian w serce młodego oficera.
_____
Stanisław Hempel, Z czasów napoleońskich : wspomnienia wojenne Stanisława Hempla b. kapitana pułku Gwardji ułanów polskich Napoleona I., Łukasiewicz, Lwów, 1885