Miasto Burgos poczęto szturmować równo z wschodem słońca, a my przyciągnęliśmy na sukurs o godzinie 5 z rana. Mgła była wielka, ani naszej, ani nieprzyjacielskiej liniji, ani nawet miasta nie widno było; jedynie tylko cytadelle leżącą, nad tem miastem na górze słońce oświecało. Schyliwszy sie na koniu, dawały się tylko widzieć po kolana nogi stojącego wojska, bo wszystek dym z armat i ręcznej broni dusił się pod tą mgłą ciemną i wilgotną i do góry wznieść się nie mógł.
Już o pół mili od bataliji widno było drzewa około drogi stojące przez pół pościnane kulami armatnemi, dalej wieźli i nieśli rannych jeszcze nieopatrzonych; żołnierze i konie świeżo pobite leżały na placu. Przy byliśmy do samej bijącej się liniji; major Dedamour zakomenderował i ruszyliśmy w największym galopie z tyłu po za liniją stojącą na lewe skrzydło. W tej ciemnej mgle nic a nic przed sobą widzieć nie mogliśmy i pędząc tak wpadamy w niewidzianą przed sobą wodę, bo tam płynęła rzeczka nieszeroka i nie bardzo głęboka; zmieszaliśmy się; przebyliśmy jednak tę rzeczkę, a gdyśmy wyżej nad mgłę na górę wyjechali, postrzegliśmy cały pułk Szaserów nieprzyjacielskich sformowany. Ci, gdy nas zobaczyli zaczęli uciekać; kilkuśmy jeźdźców ubili, a kilku żywo schwycili, reszta poszła w rozsypkę. I na term samem miejscu stanęliśmy, patrząc z owej góry na dół, na równinę, gdzie była stoczona bitwa; cała linija mgłą okryta, nic więcej tam nie widno było, jak tylko ogień płomienisty jak błyskawica jaka na ciemnem tle chmury.
O godzinie 10 z rana miasto szturmem zdobyte zostało, rzeź i rabunek blizko trzech godzin trwała; piecho ta cała i artylerya weszła do miasta. Kawaleryi dano rozkaz ścigać i zabijać po wszystkich drogach i ścieszkach uciekających z miasta wojskowych i cywilnych obojej płci; my zaś pędziliśmy przed sobą nieprzyjaciela aż za miasto Lerma o dwie godziny drogi od Burgos. Za tem miastem zaczynały się góry, w których nieprzyjaciel zatrzymał się i zajął stanowisko; w tem miejscu nasze forpoczty stanęły, aby nieprzyjaciela nie spuszczać z oczu i uważać, w którą stronę wyruszy. Cała awangarda potem za nami nadeszła, lecz nikogo w mieście nie zastali, bo wszystko pouciekało, miasto tedy uległo zupełnemu zrabowaniu i zniszczeniu. Gdy nas z forpocztów zmienili i nazad do pułkuśmy powracali, który stał w jednym klasztorze zakonnic, trafiamy w czasie obiadu i zastajemy naszych siedzących u stołu, oraz z zakonnicami.
Dnia trzeciego potem gdy rekonesans wrócił z wiadomością, że nieprzyjaciel głęboko między góry na różne strony się rozsypał, tak, że nawet dalej nie można było pójść za niemi, a zatem pomaszerowaliśmy prostą drogą do Madrytu.
_____
Wincenty Płaczkowski, Pamiętniki Wincentego Płaczkowskiego porucznika dawnéj gwardyi cesarsko-francuzkiéj spisane w roku 1845, Żytomierz, 1861, A. Kwiatkowski i Spółka