1811 rok.
Przebywszy Arragonią, dostaliśmy się do Saragossy, czyli raczej do rozwalin tego bohaterskiego miasta. W całem mieście niebyło jednego domu, którenby nie nosił na sobie piętna wojny. Wokoło miasta ogrody wycięte lub spalone, ziemia leżąca odłogiem, a w środku niej Saragossa, jak pomnik wśród cmentarza z napisem: wytrwałość i męztwo!
Znaleźliśmy wSarngossie rodaka Suligewskiego, oficera od piechoty, któren ożeniwszy się z Hiszpanką, wziął dymissyą i tam pozostał. On nas zapoznał z familią żony, u której, uczęszczając podczas naszego pobytu w Saragossie, słyszałem oddawane przez mieszkańców pochwały talentom wojskowym marszałka Moncey; Sucheta z uwielbieniem wspominano, a gienerała Chłopickiego i półkownika Klickiego, nazywano bohaterami.
Stary ksiądz kanonik, stryj żony Suligowskiego, zapytał nas jednego razu: „Dlaczego Polacy tej samej religii co Hiszpanie, są jednak ich nieprzyjaciółmi? czyśmy kiedy wasz kraj naszli, wasze mienie zabrali, wasze znaczenie zniszczyli? Powiedzcie otwarcie, dlaczego się tak ślepo za cudzą sprawę poświęcacie? Nie możecie się pomieścić wygodnie na waszej ziemi, szukacie u Francuzów chleba? to przyjdźcie do nas, i my wam chleba damy, a będziecie braćmi naszemi.” Trudna była odpowiedź na wyrazy prawdy wyrzeczone przez starca; westchnąłem głęboko, a westchnienie moje może i on zrozumiał!
W Saragossie czekaliśmy aż się zbierze cały konwojwy syłany do Francyi, któren skoro się sformował, ruszyliśmy w drogę.
_____
Kajetan Wojciechowski, Pamiętniki moje z Hiszpanii, wydał Leon Potocki, Drukarnia Stanisława Strąbskiego, Warszawa 1845