Razu jednego gdy z pomiędzy gór generał hiszpański Amur za winem i chlebem, oraz suknem na umundurowanie potrzebnym przybył do miasta Esquaray zwanego, o godzin dwie od Santo Dominico, które leżało ściśnięte naokoło górami wysokiemi i skalistemi i wysłał rekonesans do nas tak śmiały i odważny, że co dzień o godzinie 4 z rana odważali się strzelać do warty stojącej w bramie, której było po kilkadziesiąt.
Zaraz generał Rogiet wykomenderował jeden nasz pluton aby rozpoznać z kąd i co to jest; lekko wybraliśmy się na koń, siodła gołe i wyjechaliśmy z miasta do nich. Oni jak nas zobaczyli poczęli uciekać, my zaś za niemi goniąc tak zapamiętale, że aż do miasta Esquaray, w którem jeszcześmy nigdy nie byli, zapędziliśmy się. Jadąc przez jedną wieś nikogo niespotkaliśmy dla rozpylania, miasto zaś Esquaray oprócz gór i skał wielkich, było morem wysokim naokoło opasane, a tylko było tu dwie bramy; z jednej strony wjazd, a z drugiej wyjazd, a z dwóch boków tego miasta skaliste góry aż do muru przypierały. Gdyśmy przyjechali pod same miasto, widziemy dwie pikiety stojące; nie wstrzymując się dla tego i nieuważająe na to, uderzamy na nich; ci uciekli w miasto, a my za nimi i do nich z pistoletów strzelamy. W mieście niko go z pospólstwa nie widzieliśmy, wszystkie domy pozamykane były; i na to nic nie uważając, przejechaliśmy aż na drugą stronę miasta. Naprzeciw samej bramy wprost była wysoka i ostra góra a droga szła w lewo około muru, wysadzona kasztanami i orzechami włoskiemi; dalej płynęła rzeka niewielka, na której był most kamienny; od tego mostu poszła droga w prawo, także obsadzona drzewami cienistemi jak aleja jaka i tam stał generał Amur w wyciągniętej liniji z dwoma szwadronami konnych Szaserów; pojechaliśmy prosto do miasta, aż na moście stało czterech Szaserów, dali ognia do nas z karabinków, a my do nich; jedni przez most, a drudzy przez rzekę; ci uciekając a my za nimi. Lecz tu znajdujemy generała Amura stojącego z wojskiem, więc my na odwrót zaczęliśmy uciekać, ten za nami, ale my się ciągle odstrzeliwali. Jeden z naszych popędził się naprzód, abyśmy mogli prosto trafić przez miasto do bramy i niebłąkali się w ulicach; tymczasem on sam wjechał na taką ulicę, która do muru przypierała, wracając, trafia na nieprzyjaciela i zginął; my zaś jakoś szczęśliwie trafili do bramy. Generał Amur sam z jednym szwadronem pędził za nami, a drugi posłał korytem rzeki poza mur, aby nam zastąpić w bramie i niewypuścić z miasta. W tym czasie naszych trzech zginęło, a jeden dostał się w niewolę, bo był rannym i upadł z koniem w ulicy. Zretyrowaliśmy do pierwszej wsi, która blisko tego miasta była; kilku naszych skoczyło z koni, kołowrot zamknęli i podparli wielkiemi kamieniami, sami zaś uformowaliśmy się w jeden szereg, a generał Amur zatrzymał się i stanął nie bardzo daleko od nas, tak, żeśmy na siebie wołali i grozili jedni drugim, a tak stojąc naprzeciwko siebie, zsiedliśmy z koni i oni podobnie; tak spoczywaliśmy.
Wincenty Płaczkowski, Pamiętniki Wincentego Płaczkowskiego porucznika dawnéj gwardyi cesarsko-francuzkiéj spisane w roku 1845, Żytomierz, 1861, A. Kwiatkowski i Spółka