Książe Murat z miasta Burgos pomaszerował z nami do Madrytu, a Massena do Portugaliji. Za miastem Lerma w marszu do Arandy, Duero i Segowii przybył i sam Napoleon; gdyśmy przymaszerowali pod góry Somo-Sierra zwane, widziemy, że te są osadzone wojskiem hiszpańskiem, które broniło nam przejścia do stolicy Madrytu. Staliśmy prawie cały dzień, próbowano w różnych miejscach, różnemi sposobami, ale nieznaleziono innego przejścia tylko przez te wąwozy. Gwardyi naszej było tylko dwa szwadrony, to jest pięćset ludzi. Pierwszego szwadronu był szefem Tomasz Łubieński, a kapitanem Franciszek Łubieński, porucznikiem był Stanisław Rostworowski; drugim szwadronem dowodził Kozietulski. Pułkownik Krasiński mówi Napoleonowi, aby pozwolił Polakom otworzyć ten wąwóz. On przyjął tę ofiarę i rozkazał, aby nie całym szwadronem, tylko plutonami próbować ataku, bo przejście jest wązkie i więcej obok siebie koni maszerować nie może jak cztery, a wąwóz długi przeszło ćwierć mili hiszpańskiej i nie jest prowadzony prosto, skały zaś i góry wysokie; do tego była mgła późnej jesieni 1808 roku 29 października.
Że zaś drugi szwadron był przy Napoleonie na służbie, więc ten był komenderowany do ataku z porucznikiem Rudnickim. Szef wysyła pluton jeden; jak tylko przypuścili do wąwozu, nieprzyjaciel sypnął gęstym ogniem z armat, wszyscy zginęli tylko jeden podoficer i trębacz powrócili ale bez koni. Szef widząc że źle, a szwadron składał się z dwóch kompanij, czyli z ośmiu plutonów, komenderuje całą resztę pozostałego szwadronu i sam naprzód rusza; gdy nieprzyjaciel sypnął ogniem, padło prawie połowę ludzi i koni; pod szefem ubito konia i kontuzyi dostał w głowę. Kapitan Dziewanowski razem z koniem padł trupem, szef powrócił piechotą. Reszta szwadronu już niewracała, ale coraz dalej i wyżej wąwozem awansowali, nieustraszeni gęstym i ciągłym ogniem z armat i ręcznej broni sypanym. Wąwóz ten, jak mówiłem, nie był prosto prowadzony i coraz wyżej aż do wyjścia na równiny, z temi górami stykające się.
W tym wąwozie w poprzek stopniami były armaty jedne na lawetach postawione, a drugie tak, jak na podwalinach położone bez lawetów, coraz wyżej nakształt wschodów. Z postawienia i położenia takiego armat, kierunek niemi do zmierzenia strzału był bardzo trudny i niebezpieczny; czem głębiej w wąwóz nasi awansowali, tem mniej rażeni byli. Zaraz i pierwszy szwadron z miejsca ruszył galopem i pułkownik z nami; z wielką trudnością po trupach ludzi i koni leżących i położonych armatach przejechać mogliśmy, nieuważając na to chociaż piechota nieprzyjacielska z gór sypała rzęsisty ogień na nas; za pomocą Wszechmocnego Boga przecież, choć nie wszyscy, dostaliśmy się na gór wierzchołek, gdzie już dalej ku Madrytowi, położenie kraju otwarte i równiejsze było. Napoleon natychmiast za nami wysłał pułk strzelców gwardyi pieszej i sam z całą gwardyą przybył. Siła Hiszpanów była na 13,000. Jak tylko Hiszpanie postrzegli żeśmy już wyszli z wąwozów, rozdzielili się po górach na dwie części i zaczęli nagle retyrować się i uciekać między góry, skały i jaskinie; tych ścigaliśmy na wszystkie strony i wiele trupem położyli; armaty, furgony, muły obładowane żywnością i winem wszystko poporzucali i to wszystko zabraliśmy.
____
Wincenty Płaczkowski, Pamiętniki Wincentego Płaczkowskiego porucznika dawnéj gwardyi cesarsko-francuzkiéj spisane w roku 1845, Żytomierz, 1861, A. Kwiatkowski i Spółka