z Tiburonu do Cayes
Artur Oppman, Na San Domingo Obrazy i Wspomnienia, Warszawa, 1917, Pamiętnik Kazmierza Malachowskiego.
z Tiburonu do Cayes według Pamiętnika Kazimierza Małachowskiego
Wpisy z pamiętnika
Musiał więc okręt nasz krążyć po morzu, a mnie szalupą na ląd wyprawiono. Wysiadłem pod całkiem zburzonym miasteczkiem Tibouron, w którem zastałem kilka sporych szop z desek zbitych i bardzo niewielką ludność; tam się dowiedziałem, że najbliższym jenerałem w tamtych stronach komenderującym był jen. Darbois, mający swoją kwaterę w mieście Jeremie, tam tedy posłałem w oryginale dany mnie od jen. Rochambeau rozkaz.
29.09.1803
W pierwszym zaraz dniu takiego pochodu wzdłuż brzegu morskiego, obok ciągłego pasma gór odwiecznym lasem zarosłych, wyszliśmy na płaszczyznę zagłębiającą się w nowe gór pasmo, które przedzielała nie wielka rzeczka w morze wpadająca, dolinę tę zwano Catarahanac, od której nazwisko wzięła mocna reduta murzynami obsadzona na wyniosłej górze w morze spadającej, około której kręciła się przypadająca nam droga. Redutę tę wypadało naprzód zdobyć; w tym celu ruszyły dywizye batalionowe dla przedzierania się pobocznemi górami, okrążenia tej reduty i odcięcia jej z tyłu komunikacyi. Spostrzegłszy to murzyni, po słabym oporze i ranieniu kilku tylko żołnierzy, wyszli z niej, ale uważałem, że wszyscy byli należycie uzbrojeni i kompletnie w mundury francuskie ubrani. Droga robiona o której wspomniałem, w wielu miejscach miała pokopane rowy, a za niemi wzniesione parapety z podwójnemi ustępami dla ukrywania się w potrzebie.
Po wziętej pozycyi zeszliśmy na obszerną w kształcie amfiteatru dolinę zwaną Aux Anglais, opasaną do koła wzniosłemi górami w morze zapadającemi tam resztę dnia przepędziliśmy wśród poburzonych młynów cukrowych i kilku kup kawy nasypanej na ogromne liścia figi bananowej, lecz zarazem uważaliśmy ciągłe tłumy murzynów z bagażami, dążące górami w stronę którędy nam marsz przypadał.
O trzeciej po północy ruszyliśmy z miejsca tego, mając rozkaz nie nabijać broni ażeby się nie bawić strzelaniem, ale prosto iść na nieprzyjaciela z nadstawionym bagnetem. Szliśmy dość długo spokojnie, mając po prawej stronie brzeg morski, a po lewej okrywając się łańcuchem woltyżerowskim od zasadzek jakie mogły mieć miejsce pomiędzy plantacyami cukrowemi; ale jakeśmy się zbliżali ku miejscu które pomimo ciemności nocnej odkrywało oczom naszym bliską górę, spostrzegliśmy, na jeden raz, sygnał na rozciągłej linii zrobiony ze spalenia na panewce prochu, które nas przekonywał o czujności i gotowości nieprzyjaciela.
Wkrótce też sypnął się rzęsisty karabinowy ogień; był to murzyński ogień na naszą sekcyą woltyżerską prowadzoną przez podporucznika Wejgiel, za nią rzuciła się naprzód kompania grenadyerów w awangardzie idąca a następnie i reszta batalionu; ale również przywitana, w tył cofać się zaczęła. Wypadało więc przeciwko ogniowi na nas sypanemu front uformować i podobneż na nieprzyjaciela rozpocząć. Kiedy się to dziać zaczęło, ciemna noc w okamgnieniu zamieniła się na dzień zupełnie widoczny, gdyż w tamtych klimatach świtania nieznane, a wtedy dopiero postrzegliśmy górę przez którą szła droga w skale kuta, na kondygnacje, zatarasowana rowami i parapetami, murzynami obsadzonemi; na zwierzchniej zaś jej płaszczyźnie trzy reduty osadzone mnóstwem zbrojnego ludu. Tam to zginął ze swoją sekcyją podporucznik Weigiel, kapitan grenadyerów Mesange, adjutant-major Królikiewicz, wielu grenadyerów zabitych i rannych.
Nie można było w takiej zbyt nas rażącej utrzymać się pozycyi, posunęliśmy się na lewo, weszliśmy w krzaki, z nich staraliśmy się górami okrążyć pozycyą, ale nieznana w Europie gęstość lasów powiązanych lianem, rośliną zbyt tam mnogą, ogromne rozpadliny w górach, jak mówiono będące skutkiem dawniejszych okropnych trzęsień ziemi, wszystkie nasze usiłowania daremnemi czyniły tak, że jen. Darbois około południa osądził potrzebę ustępu. Ten się rozpoczął, może z zadziwiającym jenerała porządkiem, wśród rzęsistego nieprzyjacielskiego ognia i z taką zimną krwią, jak gdyby się to na mustrze działo, ale przyznajmy z drugiej strony: że w klimacie tak gorącym, w samo południe, żołnierz wyniszczony fatygą nie mógł być rześkim, a tem samem stał się obojętnym. Murzyni nie umieli nas ścigać, przestawali na przeraźliwych wyciach, a zabiegać nam nie mogli, gdyż im przeszkadzała wielka przestrzeń plantacyi cukrowej wodą zalanej resztę naszego marszu odbywaliśmy spokojnie, i kiedy już byliśmy niedaleko Tiburon, jenerał bierze z sobą kompanią grenadyerów a mnie każe wracać do owej reduty pod Caryahanac. Szczęściem nie była jeszcze przez murzynów zajęta i ja do niej spokojnie wszedłem. Tam przez dwa dni zostawałem żadnego nie odbierając rozkazu ani żywności, szczęściem znaleźliśmy świnie błąkające się po lesie, te żołnierzom dostatecznie racye zastąpiły.
Jenerał na drugi dzień ruszył sobie do Jeremie i dopiero w drodze przypomniał, że żadnego dla mnie nie dał rozkazu, wątpił nawet czy już nie byłem zabrany, kazał tedy mnie wyszukiwać. Wyszedł najprzód oddział żandarmów, za nim kompania grenadyerów. Żandarmowie zbliżając się ku reducie, pojedynczo wymykali się z lasu i napowrót szybko się kryli, że to zrobiło pewien rodzaj trwogi na tych co takowy ruch dostrzegli, ale pokazywało, że tam murzyni być nie mogli, gdyż przed godziną zrobione patrole nic nie odkryły. Kazałem tedy na wielkiej żerdzi wśród reduty wznieść naszą trójkolorową chorągiew z kogutkiem, wtedy dopiero pokazali się żandarmy, a za niemi i nasza kompania grenadyerska. Wróciłem do Tyburon, wsiedliśmy na te same statki które nas do Jeremi woziły, ja z kompanią grenadierską na tenże sam co wprzódy bryg armatorski Bonaparte, na który zabrałem wszystkich rannych i morzem udaliśmy się do Cayes, zostawjąc podług rozkazu jeneralskiego redutę kompanią w reducie nad Tyburon będącej.
W tej żegludze dwa mieliśmy wypadki; pierwszy, że korweta angielska kazała naszemu brygowi stanąć, sama do nas przypłynęła, komendant jej wszedł na nasz pokład, cały statek zrewidował, a znalazłszy go napełnionym żołnierzami tak zdrowymi jak rannymi, słowa nie mówiąc, oddalił się i ze swoją korwetą odpłynął. Wizytę taką nasz kapitan wziął za niewątpliwy znak wypowiedzianej Francji wojny zrobił z tego zdarzenia protokół i zachował dla przesłania go wyższym władzom.
Statki nasze, jedne wcześniej, drugie później przybiłjąjąc do brzegu u miasta Cayes, ściągnęły mnóstwo ciekawych, tak białych jak czarnych; biali szczególnie witali nas z oznakami szczerej radości i bardzo sprawiedliwy mieli do tego powód, gdyż na parę dni wprzód miasto było atakowane przez murzynów i cudem prawie utrzymało się od rzezi, jaka by niewątpliwie nastąpiła gdyby miasto było zdobyte.